Najlepsze występy flamenco to te improwizowane, gdzie gitarzysta gra patrząc na ruchy tancerza a śpiewak pobudza jego emocje w tańcu. Wszyscy oni wyczuwają się nawzajem a jedynym kodem jakim się posługują to charakterystyczny rytm, który nazywają compás.
To właśnie, ten compás, czasami liczony na 12 a czasami na 4, szybko wystukiwany obcasami, sprawia, że publiczność podnosi się z foteli z okrzykiem Olé!
Ale czy samo wystukiwanie obcasami wystarczy do tego, aby porwać publiczność? Kiedyś widziałam tancerza, który stepował ok 20 min, bardzo precyzyjnie jak maszyna. Był doskonały i idealnie mieścił się w rytmie, ale jakoś nie poderwał nikogo z miejsca, a jego przedłużający się step tak doskonały technicznie, w końcu zaczynał być nużący.
To nieokreślone bliżej „coś” co sprawia, że artysta czuje na scenie moc a publiczność gęsią skórkę - nazwano kiedyś Duende. To tajemnicze słowo odnosiło się do tego magicznego momentu, który zapierał dech w piersiach publiczności a samego artystę unosił ponad granice jego możliwości. Wokół określenia Duende narosły legendy, które dodały tej sztuce pewnej tajemniczości.
Dzisiaj słowo Duende zastąpilibyśmy może terminem inspiracja, intuicja muzyczna, pewna forma przekazu emocji, polegające na tzw: idealnym „zgraniu się” wszystkich członków zespołu i na jednoczesnym, ryzykownym skoku o stopień wyżej tam, gdzie jeszcze nikt nie był… Czyż to nie piękne! Przekroczyć swoje granice!
Katarzyna Małecka